Forum addison rose Strona Główna addison rose
addison rose
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

flet

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum addison rose Strona Główna -> Forum testowe
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
aaa4




Dołączył: 06 Mar 2018
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 12:25, 26 Mar 2018    Temat postu: flet

my piece, zostawilismy ponurego i zrzedzacego Eddiego - z Trzema Apostolami, na ktorych twarzach malowaly sie miny cierpietnikow, do pomocy - zeby uruchomil nasz generator, i wrocilismy na "Roze Poranka". Ja, poniewaz musialem koniecznie porozmawiac ze Smithym, inni dlatego, ze w baraku nadal bylo nieprzytulnie i panowal w nim przejmujacy mroz, natomiast oczerniana przez wszystkich "Roza Poranka" jawila nam sie teraz ciepla i wygodna przystania. Tuz po naszym powrocie w krotkich odstepach czasu zaszlo kilka niepokojacych wydarzen.

Dziesiec po trzeciej, zupelnie niespodziewanie i wbrew wszelkim oznakom na niebie i ziemi, wiezyczka lodzi podwodnej nasunela sie gladko na metalowy kolnierz jej czesci centralnej. Przylapano ja natychmiast w tej pozycji szescioma srubami - wszystkich razem bylo dwadziescia cztery - a szalupa motorowa przystapila od razu do odholowania krnabrnej makiety na polnocna strone molo, w zaciszny kat tworzony przez jego czesc glowna i prawe ramie.

O trzeciej pietnascie rozpoczeto wyladunek pak z pokladu dziobowego, co pod okiem Smithy'ego postepowalo sprawnie i blyskawicznie. Po czesci dlatego, ze nie chcialem mu przeszkadzac w pracy, a po czesci dlatego, ze w tym momencie i tak nie moglbym porozmawiac z nim na osobnosci, zszedlem do swojej kabiny, wyjalem z dna swojej walizeczki lekarskiej maly prostopadloscienny przedmiot zawiniety w plotno, wlozylem go do sznurowanego woreczka z wojloku i wrocilem na gore.

To bylo o trzeciej dwadziescia. Na pokladzie dziobowym nadal znajdowalo sie ponad osiemdziesiat procent przewozonych tam skrzyn, nigdzie natomiast nie bylo Smithy'ego. Zupelnie jakby skorzystal z mojej chwilowej nieobecnosci, zeby zapasc sie pod ziemie. Zapytalem marynarza obslugujacego dzwig, czy nie widzial, dokad poszedl Smithy, ale ten, pochloniety calkowicie praca, ktora nalezalo wykonac z najwyzszym pospiechem, mial dosc mgliste pojecie o miejscu jego pobytu. Pewnie zszedl pod poklad albo na brzeg, odparl, co uznalem za wielce pomocna wskazowke. Zajrzalem do kajuty Smithy'ego, na mostek, do kabiny nawigacyjnej, do jadalni i wszedzie, gdzie mozna sie bylo spodziewac go znalezc. Ani sladu Smithy'ego. Wypytalem wszystkich pasazerow i czlonkow zalogi - z tym samym skutkiem. Nikt go nie widzial, nikt nie mial pojecia, czy byl na statku, czy zszedl na brzeg, co wydawalo sie dosc zrozumiale, gdyz zdazylo sie juz zrobic zupelnie ciemno, a ostre swiatlo lukowych lamp, rozwieszonych dla ulatwienia wyladunku, nie siegalo trapu, ktory pograzyl sie w mroku dostatecznym, by kazdy, kto chcial wejsc na poklad lub zejsc na molo, mogl miec absolutna pewnosc, ze zrobi to zupelnie niepostrzezenie.

Nigdzie nie bylo takze ani sladu kapitana Imrie. Wcale go nie szukalem, to prawda, ale spodziewalem sie raczej, ze bedzie dobitnie manifestowal swoja obecnosc. Wiatr skrecil juz na poludnio-poludniowy wschod i ciagle przybieral na sile, "Roza Poranka" tlukla regularnie o sciane molo z gluchym dudnieniem, ktoremu towarzyszyl przerazliwy zgrzyt metalu o kamien. W normalnych okolicznosciach wszedzie powinno byc pelno kapitana Imrie, krzatajacego sie jak w ukropie, zeby jak najszybciej pozbyc sie tych przekletych pasazerow i calego ich bagazu i pelna para wyprowadzic statek na bezpieczne fale otwartego morza. A tu nigdzie go nie bylo, nie natknalem sie na niego w zadnym z miejsc, ktore odwiedzilem.

O trzeciej trzydziesci zszedlem na molo i pobieglem do barakow. Nigdzie zywego ducha. Tylko w magazynie sprzetu Eddie przy wtorze soczystych przeklenstw mozolil sie nad uruchomieniem generatora. Na moj widok podniosl glowe.

-Nikt mi nie zarzuci, ze lubie narzekac, doktorze Marlowe - powiedzial - ale to cholerstwo...

-Nie widzial pan Smithy'ego? Naszego pierwszego oficera?

-Niecale dziesiec minut temu. Zajrzal zobaczyc, jak nam idzie. A co? Czy cos sie...

-Nic nie mowil?

-Na jaki temat?

-Dokad sie wybiera, co ma zamiar robic.

-Nie. - Eddie spojrzal na "Trzech Apostolow", ktorych niepewne miny zdradzaly, ze oni tez nie sa w stanie mi pomoc. - Postal kilka minut z rekami w kieszeniach, poprzygladal sie, zadal kilka pytan i poszedl.

-Widzial pan, w ktora strone?

-Nie. - Znow spojrzal na Apostolow, ktorzy jak jeden maz potrzasneli przeczaco glowami. - Cos sie stalo?

-Nic takiego. Statek szykuje sie do odplyniecia i kapitan go poszukuje. - Nie mialem watpliwosci, ze nawet jesli sprawa niedokladnie tak sie przedstawiala, to lada chwila tak wlasnie bedzie sie przedstawiac. Postanowilem nie marnowac czasu na poszukiwania Smithy'ego. Jesli krecil sie na pozor bez celu po obozowisku zamiast pilnie nadzorowac wyladunek, czego mozna by sie po nim - i w normalnych okolicznosciach slusznie - spodziewac, to znaczy, ze mial po temu jakis wazny powod: po prostu chcial na jakis czas zniknac wszystkim z oczu.

O trzeciej trzydziesci piec wrocilem na "Roze Poranka". Tym razem nie sposob bylo przeoczyc obecnosc kapitana. Do tej pory sadzilem, ze nic nie jest w stanie przyprawic go o rozgoraczkowanie, ale kiedy ujrzalem go w smudze swiatla u wejscia do jadalni, zrozumialem, ze jednak sie mylilem. Moze "rozgoraczkowany" nie jest tu odpowiednim okresleniem, ale kapitan bez watpienia byl w stanie wyraznego podniecenia i wsciekly jak wszyscy diabli. Dlonie mial zacisniete w piesci, te niewielka widoczna spoza zarostu czesc twarzy pokrywaly blade i czerwone plamy, a jego intensywnie blekitne oczy ciskaly gromy. Z chwalebna, choc nieco zlowieszcza, zwiezloscia powtorzyl mi to, co w ciagu ostatnich kilku minut mowil pewnie kazdemu, kto mu sie nawinal pod reke. Zaniepokojony pogarszaniem sie pogody - niezupelnie tak to ujal - kazal Allisonowi nawiazac lacznosc z Tunheim i poprosic o prognoze. Nawiazanie lacznosci okazalo sie niemozliwe. Szukajac przyczyny, odkryli obaj, ze nadajnik zostal kompletnie zniszczony. A jeszcze godzine temu czy cos kolo tego dzialal. Tak przynajmniej twierdzil Smithy, bo wlasnie wtedy zanotowal ostatni komunikat meteorologiczny. Albo to, co wedle jego slow bylo komunikatem meteo. A teraz Smithy doslownie zapadl sie pod ziemie. Gdzie on sie, u diabla, podziewa?

-Zszedl na brzeg - odparlem.

-Na brzeg? Na brzeg? Skad pan, u diabla, o tym wie? - W glosie kapitana trudno byloby sie doszukac przyjaznej nuty, ale przeciez nie byl w nastroju do przyjacielskich pogaduszek.

-Wracam wlasnie z obozu, gdzie rozmawialem z panem Harbottle, elektrykiem ekipy. Pan Smith byl tam kilka minut przede mna.

-W obozie? Powinien nadzorowac wyladunek. Do krocset, co on tam robil?

-Ja sie z nim nie widzialem - wyjasnilem cierpliwie. - Nie moglem wiec go o to spytac.

-A co, u diabla, pan tam robil?

-Pan sie zapomina, kapitanie Imrie. Nie jestem jednym z pana podwladnych. Chcialem po


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum addison rose Strona Główna -> Forum testowe Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin